Gwoli ścisłości…
Ogólnie to witam.
Są przynajmniej dwie przyczyny, dla których się tutaj znalazłeś, więc zaraz je
wymienię:
a) Wrzuciłem linka na FB, Youtube
i ogólnie chwalę się, że założyłem bloga, więc ludzie wchodzą po to, abym w
końcu przestał ich prześladować.
b) Znalazłeś się tu zupełnie
przypadkiem. Jednym słowem zbłądziłeś – wolałbym, żeby takich przypadkowych
osób pojawiło się znacznie więcej, bo kiedy coś tworzę, tworzę do dla ogółu nie
zaś dla najbliższych czy rodziny, bo to – nie oszukujmy się – zazwyczaj nie
jest obiektywnym źródłem oceny.
Co tutaj znajdziesz?
Na razie nic, ponieważ to pierwszy post, ale planuję poświęcić tego
bloga wszystkiemu i niczemu. „No wow, żeś dorzucił” ktoś powie, lecz takie właśnie
są założenia tej strony. Miano Ruskiego Kartridża wzięło się z dawnych lat
mojej młodości (teraz jestem starym dwudziestolatkiem), kiedy to na hali w
Gdyni Głównej dało się dostrzec wiele stoisk z rozmaitą elektroniką. Czego tam
nie było! Jeśli rzecz, której potrzebowałeś, nie występowała w żadnym
konwencjonalnym sklepie, to najprawdopodobniej właśnie na hali mogłeś ją
odnaleźć.
Polska pod względem elektronicznej zabawy była dość zacofana, ale możemy
za to podziękować smutnemu panu komunizmowi. Podczas gdy za granicą, żeby nie
porównywać nas do Hameryki, ludzie bawili się konsolami o dwie generacje
bardziej zaawansowanymi, my musieliśmy zadowolić się klonem NES-a, zwanym
Pegasusem.
Właściwie muszę się przyznać, iż nigdy w życiu nie dotknąłem Pegasusa –
zawsze był to jego klon (pomijając fakt, że on sam już był klonem) posiadający
klawiaturę, o którym na pewno napiszę w jednym z pierwszym postów. Ale chyba
zboczyłem z tematu…
W każdym razie na targu sprzedawano – i działo się to jeszcze kilka lat
temu – plastikowe, kruche jak herbatniki pady, plastikowe pistolety i masę
różnorakich wariacji na temat NES-a, które nawet posiadały myszkę. Do tego wszystkiego
dochodzą oczywiście kartridże, których zawartość była jedną wielką zagadką. 999
gier okazywało się sześcioma grami w różnych wersjach, gdzie raz postać zaczyna
przygodę od drugiego świata, a innym razem skacze tak wysoko, że przelatuje
połowę planszy.
Pamiętam, że większość kartridżów była sprzedawana przez ludzi o
rosyjskim akcencie, możliwe, że byli to nawet Ukraińcy, ale uznałem, iż termin
Ruski Kartridż brzmi o wiele lepiej. Dużo tych cacek było produkowanych właśnie
w Rosji i może dlatego również uznałem, iż ta nazwa będzie w pełni pasować.
Ruski Kartridż ma zawartość, którą można odkryć dopiero po kupieniu i włożeniu
w odpowiednie miejsce, tak więc da się tam znaleźć tak naprawdę wszystko. Taki
jest również i ten blog – chciałem go poświęcić na przemyślenia i recenzje
związane z grami, ale i również skupić się na różnościach, by nie stać się
monotematyczny.
Wpisy zamieszczać będę nieregularnie, lecz z drugiej strony nie chcę,
aby blog ten przeżył jakiś dłuższy postój w nowych postach. Nie ukrywam, że
pisanie daje mi lepsze perspektywy niż mówienie, niestety występuje u mnie coś
takiego jak syndrom słomianego zapału. Najpierw chcę coś zrobić, robię to przez
kilka dni, a potem porzucam. Wolałbym, żeby w tym przypadku okazało się
inaczej.
Na razie żegnam,
Dragotrim
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz