piątek, 28 marca 2014

Kilka słów wstępu



Gwoli ścisłości…
   Ogólnie to witam. Są przynajmniej dwie przyczyny, dla których się tutaj znalazłeś, więc zaraz je wymienię:
a) Wrzuciłem linka na FB, Youtube i ogólnie chwalę się, że założyłem bloga, więc ludzie wchodzą po to, abym w końcu przestał ich prześladować.
b) Znalazłeś się tu zupełnie przypadkiem. Jednym słowem zbłądziłeś – wolałbym, żeby takich przypadkowych osób pojawiło się znacznie więcej, bo kiedy coś tworzę, tworzę do dla ogółu nie zaś dla najbliższych czy rodziny, bo to – nie oszukujmy się – zazwyczaj nie jest obiektywnym źródłem oceny.

Co tutaj znajdziesz?

   Na razie nic, ponieważ to pierwszy post, ale planuję poświęcić tego bloga wszystkiemu i niczemu. „No wow, żeś dorzucił” ktoś powie, lecz takie właśnie są założenia tej strony. Miano Ruskiego Kartridża wzięło się z dawnych lat mojej młodości (teraz jestem starym dwudziestolatkiem), kiedy to na hali w Gdyni Głównej dało się dostrzec wiele stoisk z rozmaitą elektroniką. Czego tam nie było! Jeśli rzecz, której potrzebowałeś, nie występowała w żadnym konwencjonalnym sklepie, to najprawdopodobniej właśnie na hali mogłeś ją odnaleźć.
   Polska pod względem elektronicznej zabawy była dość zacofana, ale możemy za to podziękować smutnemu panu komunizmowi. Podczas gdy za granicą, żeby nie porównywać nas do Hameryki, ludzie bawili się konsolami o dwie generacje bardziej zaawansowanymi, my musieliśmy zadowolić się klonem NES-a, zwanym Pegasusem.
   Właściwie muszę się przyznać, iż nigdy w życiu nie dotknąłem Pegasusa – zawsze był to jego klon (pomijając fakt, że on sam już był klonem) posiadający klawiaturę, o którym na pewno napiszę w jednym z pierwszym postów. Ale chyba zboczyłem z tematu…
   W każdym razie na targu sprzedawano – i działo się to jeszcze kilka lat temu – plastikowe, kruche jak herbatniki pady, plastikowe pistolety i masę różnorakich wariacji na temat NES-a, które nawet posiadały myszkę. Do tego wszystkiego dochodzą oczywiście kartridże, których zawartość była jedną wielką zagadką. 999 gier okazywało się sześcioma grami w różnych wersjach, gdzie raz postać zaczyna przygodę od drugiego świata, a innym razem skacze tak wysoko, że przelatuje połowę planszy.
   Pamiętam, że większość kartridżów była sprzedawana przez ludzi o rosyjskim akcencie, możliwe, że byli to nawet Ukraińcy, ale uznałem, iż termin Ruski Kartridż brzmi o wiele lepiej. Dużo tych cacek było produkowanych właśnie w Rosji i może dlatego również uznałem, iż ta nazwa będzie w pełni pasować.
   Ruski Kartridż ma zawartość, którą można odkryć dopiero po kupieniu i włożeniu w odpowiednie miejsce, tak więc da się tam znaleźć tak naprawdę wszystko. Taki jest również i ten blog – chciałem go poświęcić na przemyślenia i recenzje związane z grami, ale i również skupić się na różnościach, by nie stać się monotematyczny.
   Wpisy zamieszczać będę nieregularnie, lecz z drugiej strony nie chcę, aby blog ten przeżył jakiś dłuższy postój w nowych postach. Nie ukrywam, że pisanie daje mi lepsze perspektywy niż mówienie, niestety występuje u mnie coś takiego jak syndrom słomianego zapału. Najpierw chcę coś zrobić, robię to przez kilka dni, a potem porzucam. Wolałbym, żeby w tym przypadku okazało się inaczej.

Na razie żegnam,
Dragotrim

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz