środa, 2 kwietnia 2014

Protagonista + Antagonista = Dobry Układ



Dzisiejszego posta chcę poświęcić pewnym nielogicznym rzeczom, na które napotykamy się w komiksach, grach i serialach animowanych. Mianowicie, chodzi o to, jak bardzo główni bohaterowie utrudniają sobie życie i jak bardzo naiwnie się zachowują. Dlaczego naiwnie? To proste - ile razy zadaliście sobie pytanie podczas gry w jakiś tytuł z Marianem, Sonicem, Crashem czy inną tego typu postacią, dlaczego cały czas musimy robić TO SAMO? Po co to w kółko powtarzać? Dlaczego nie da się znaleźć innego rozwiązania sytuacji, która jest bardzo prosta, bo przecież ciągle odtwarzana?

Uczepmy się więc już tego Mariana. W większości gier, w których występuje, ratuje księżniczkę z opresji, ponieważ ta zostaje porwana przez głównego antagonistę, czyli Bowsera. Okej, rozumiem, że dzieje się to w różnych miejscach, raz bowiem skaczemy po olbrzymich muchomorach, a innym razem wędrujemy po planetach (Super Mario Galaxy), ale... czy naprawdę trudno jest przewidzieć, że Bowser powróci i znowu zrobi dokładnie to samo co przedtem? Co robi Mario w momencie, kiedy smok po raz kolejny szturmuje zamek i z powodzeniem porywa księżniczkę? I przede wszystkim, co już absolutnie z punktu logiki jest nie do zaakceptowania, jak bardzo niepoważnym trzeba być, by zapraszać swojego największego wroga na gokarty? To swoją drogą ciekawe, bo wielu głównym bohaterom zdarzało się również zapraszać swoich przeciwników do wspólnych zabaw, jak gdyby nagle zmienili oni co do siebie zdanie. Rayman zaprosił Admirała Brzytwobrodego, Crash Cortexa i tak dalej, i tak dalej. O co do cholery chodzi? Co jest z wami nie tak?

To samo tyczy się superbohaterów. Batman ma tyle okazji, by pozbawić Jokera życia, ale ostatecznie tego nie robi. Niweczy jego plan, łapie go i umieszcza w Azylu Arkham tylko po to, aby superzłoczyńca wydostał się stamtąd w ciągu kilku dni. Nasz człowiek-nietoperz ma to szczęście, że działa ponad prawem, bo zapewne gdyby pracował jako gliniarz, już dawno straciłby tę posadkę albo został przeniesiony do drogówki. I mówię tu oczywiście o ogólnym modelu zachowania, bo Batman to tylko jeden z wielu przykładów. Większość superherosów postępuje w ten sam sposób - to właśnie odróżnia ich od herosów mitycznych (mają z nimi wiele wspólnego, ale nie da się nie dostrzec ich odrębności), ponieważ ci drudzy wchodzą do jaskini bestii i zabijają ją ku uciesze tłumu, podczas gdy superbohaterowie dają swym antagonistom żyć. Nie mówię, rzecz jasna, o adaptacjach filmowych, bo te rządzą się własnymi prawami. Tam jeden "villain" przypada zwykle na jeden film, mimo iż istnieją pewne wyjątki takie jak choćby Loki czy Dr Doom.

Tu dochodzimy do sedna sprawy - główni bohaterowie, którzy pojawiają się cyklicznie na kartach komiksów lub ekranach telewizorów, są uzależnieni od antagonistów. To spora część ich życia, bez której nie pokazaliby tego, jakich ich znamy. Gdyby Mario zabił Bowsera tak, aby ten już nigdy nie powrócił do Mushroom Kingdom, hydraulik spocząłby na laurach. Gdyby Batman wybił wszystkich przeciwników, miasto Gotham w ogóle by go nie potrzebowało, ponieważ jego działanie wiązało się z ochroną tego miejsca. Jak chronić ode złego coś, co nie spotyka się ze złem? Fakt, że Mario siada na grzbiet Yoshiego, wcina grzyby niewiadomego pochodzenia i przebiera się za szopa, żabę, pszczołę i tym podobne stworzenia, wiąże się z zagrożeniem. Tylko wtedy postać ta przeżywa przygody i jest w jakiś sposób ciekawa. Nawet największy heros, który posiadłby każdą możliwą moc, może uchodzić za nudnego, jeżeli będzie biernie siedzieć na kanapie z pilotem w ręku, ponieważ "nie ma co robić".

No dobrze, ale ktoś obeznany powie, że przecież wielu superzłoczyńców umarło na kartach komiksu, a wiele postaci z gier od czasu do czasu wplątuje się w inną intrygę. W końcu prócz Bowsera wąsaty Włoch wojował również z żabopodobnym Wartem, kosmitą Tatangą i samym Wariem i nie było wówczas mowy o jakimkolwiek smoku ziejącym ogniem. Batman również czasem spotykał się z przeciwnikami, którzy pojawiali się tylko kilka razy i na pewno nie wpisywali się w kanon stałych złoczyńców. I dobrze, niech tak będzie, odmiana zawsze wprowadzi coś nowego. Nie mniej Marian po wielu zupełnie innych przygodach ciągle wraca do walki ze swym stałym wrogiem. A co do Batmana... cóż, nie da się ukryć, że postacie takie jak Harley Quinn czy Joker miały wątpliwą dla siebie przyjemność zejścia ze świata żywych. Jednak zawsze nadchodził taki moment, że powracali. Raz wydostawali się z samego przybytku Rogatego, a innym razem zupełnie odrębny rysownik wymyślał im nową historię, nie odwołując się w ogóle do tego, co widzieliśmy znacznie wcześniej. Tu mamy akurat analogię do mitu - historie komiksowe posiadają wiele wersji i nie muszą one być ze sobą spójne.

Podsumowując te dość przydługie wywody, które pewnie nikomu się do niczego nie przydadzą, bohater często żyje razem z własnym wrogiem. Walczy z nim, ale tylko do czasu, by go osłabić, potem z kolei pozostawia go samemu sobie, zdając sobie chyba sprawę, że ponownie zaatakuje. Ale właśnie o to chodzi - by mieć stałe zło do unicestwienia. To mniej więcej jak strażak podpalający budynki tylko po to, żeby je potem ugasić. Dość makabryczna i sadystyczna wizja, choć wolę wierzyć, że protagoniści po prostu są optymistami wierzącymi, iż każdego można zmienić. No, niezupełnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz